Nastroje w polskich zbiorowościach, Polacy w Kazachstanie 1940-46

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nastroje w polskich zbiorowościach
Początkowo znaczna część Polaków traktowała zesłanie jako wydarzenie
krótkotrwałe, które musi się rychło skończyć za sprawą takich czy innych czynników i
nastąpi powrót do Polski, a tym samym i do normalności. Poglądy na temat jakie to
konkretnie siły zapewnić miały ów powrót były różnorodne. Bardzo ważną przesłanką
nadziei na rychłą odmianę losu, była wiara w zachodnich sojuszników Polski: Francję
i Wielką Brytanię. Nadzieje te opierały się zarówno na rozpowszechnionym już przed
wojną przekonaniu, że Polska nie mogła zostać pozostawiona sama sobie, a także na
światowym charakterze konfliktu wojennego. Ważnym źródłem wiadomości o
przebiegu wydarzeń międzynarodowych, a raczej o łączonych z nimi spekulacjach,
była docierająca do zesłańców korespondencja z kraju, w której często dość naiwnie
maskowane przez autorów "rewelacje" podsycały nadzieję i wiarę w odmianę losu.
Panowało przekonanie, że Francja i Anglia upomną się o deportowanych obywateli
polskich, wymuszą na Rosjanach ich powrót do rodzinnych domów, a nawet że już
podjęły stosowne zabiegi. Niekiedy rozciągano te rachuby także na rząd
amerykański. Pojawiały się wręcz plotki, że już niedługo mają wyjechać do Wielkiej
Brytanii czy USA. "Skąd ta pogłoska przybyła i czy była prawdziwa nikt nie wiedział i
nie pytał, fakt, że była powtarzana z ust do ust i magicznie dodawała sił do
przetrwania ciężkich chwil, które nas tu czekały" - zapisała w swoich wspomnieniach
jedna z Polek. Wiara w potęgę Francji napawała nadzieją, iż Niemcy w konflikcie z nią
poniosą klęskę, a wtedy powstaną warunki, by rząd polski upomniał się o swych
obywateli. Najczęściej były to wszystko spekulacje i oczekiwania nie oparte na
żadnych faktach. Zesłańcy nie dysponowali bowiem informacjami, pozwalającymi im
na śledzenie wydarzeń międzynarodowych. Źródłem wiadomości były gazety
rosyjskie, dochodzące z reguły z dużym, w przypadku gazet centralnych nawet
parotygodniowym, opóźnieniem, plotki krążące wśród miejscowej ludności,
wymieniane zwłaszcza na bazarach w miastach, także korespondencja nadchodząca
od rodzin z kraju.
Niektórzy uważali, że same władze radzieckie zmienią swe decyzje, że trzeba
tylko interweniować na najwyższym szczeblu.
Pisali więc listy do władz w tej sprawie: do Stalina, Woroszyłowa, Mołotowa,
Kalinina. Nigdy nie otrzymali odpowiedzi. Nadzieje te jednak miały wszelako czasem
bardzo poważne skutki zupełnie innej natury, powodowały np., iż mimo możliwości nie
posadzono ziemniaków, w przekonaniu o bezcelowości tego typu poczynań, skoro z
pewnością rychło stamtąd wyjadą. Inni łudzili się, że władze będą zmuszone jesienią
odesłać ich do kraju, "bo wrócą pasterze z wypasów i gdzie będą mieszkali?". W
swym konkretnym wymiarze, poszukującym przesłanek decyzji władz radzieckich w
tego typu zjawiskach, był to zapewne sposób myślenia, który łatwo uznać za naiwny.
Ale odzwierciedlał on także zasadnicze odrzucenie perspektywy biernego
przystosowania, poddania się, pogodzenia z zaistniałą sytuacją. Był wyrazem nadziei,
ta zaś stanowiła niezwykle istotny czynnik przetrwania. "W latach wojny
1
najważniejszą siłą witalną była dla Polaków nadzieja" - zapisał w swych
wspomnieniach jeden z zesłańców. - "Gdyby nie wiara w szczęśliwy powrót, nasza
gromadka stopniałaby jeszcze bardziej. A tak można było przetrzymać tyfus brzuszny
i plamisty, malarię, szkorbut".
Położenie życiowe i codzienna walka o przetrwanie nie skłaniały raczej do
głębszego zajmowania się innymi sprawami. "Nie czytaliśmy gazet. Przestały dla nas
istnieć problemy międzynarodowe. Wyparł je strach, by w zimie nie zmarznąć i nie
zdechnąć. Czepialiśmy się konwulsyjnie wszystkiego, co dawało minimalne korzyści
materialne. [...] W tym codziennym borykaniu się z nędzą zapomnieliśmy niemal o
ojczyźnie. Sprawy międzynarodowe wydały nam się dalekie. Jakby nie z naszej
planety". Zapewne to jednostkowa relacja i w skali całej zbiorowości przerysowana,
choć nie ulega wątpliwości, iż przytłoczenie wszystkimi przeżyciami podróży i nowej
sytuacji na zesłaniu, szok wywołany zetknięciem się z zupełnie obcym, w dużej
mierze wrogim otoczeniem ciążyło na spojrzeniu na świat. Nawet jednak i autorka
tych słów przyznała, że ofensywa niemiecka na zachodzie w 1940 r. wywołała
zainteresowanie zesłańców.
Z takich czy innych źródeł przynajmniej niektórzy zesłańcy wiedzieli o wojnie
toczącej się w Norwegii, potem w Belgii, Holandii i Francji. Nie dawali wiary
doniesieniom radzieckim w przekonaniu, że Rosjanie sprzyjając Niemcom donoszą
nieprawdziwie o ich sukcesach. Samo starcie pobudzało raczej nadzieję na rychły
koniec wojny i odbudowę Polski. "Czepiałyśmy się, zwłaszcza Mamusia, każdej
nadziei. Łudziłyśmy się, że alianci rozbiją wkrótce Niemców i zmuszą rosyjskiego
alianta Niemców do oddania zajętych ziem polskich i uwolnienia nas. Liczyłyśmy na
to, że to nastąpi prędko, w czasie najbliższych miesięcy". Szczególnie istotny był fakt,
że wojna nie skończyła się wraz z klęską Polski, że trwała nadal i uczestniczyli w niej
polscy żołnierze.
Tym większym wstrząsem była wiadomość o upadku Francji, która wywołała
szok i wyraźnie odcisnęła się na nastrojach, wywołując sytuację o cechach kryzysu..
"Był to dla nas wszystkich Polaków cios olbrzymi. Zdawało się, że świat się dla nas
po raz trzeci zawalił, że nie będzie już ratunku". "Wiadomość o upadku Francji była
dla nas katastrofą. Mamusia z początku wprost nie chciała w nią uwierzyć, twierdząc,
że to kłamstwo rosyjskich gazet. Ale w końcu trzeba było uwierzyć i pogodzić się z
tym, że ratunku dla nas w drodze rozwoju wydarzeń nie można się spodziewać
prędko". Zdawała się potwierdzać głoszona przez czynniki radzieckie teza o
nieodwracalności upadku Polski, a tym samym i losu zesłańców.
Oczekiwanie na zmianę położenia, a nawet pewność, że musi ona nastąpić,
stwarzała dobry grunt dla wszelkiego rodzaju plotek, pogłosek, domysłów. "Ktoś
przyniósł wiadomość z wiarygodnego źródła: na Boże Narodzenie wracamy do Polski.
Nikt się wówczas nie zastanawiał, jak to się miało stać, kto miał się upomnieć o nas?
To jednak pozwalało nam przetrwać - oczekiwanie, wiara, nadzieja". To nic, że
nadchodziło owo Boże Narodzenia, a sytuacja nie ulegała zmianie. Natychmiast
pojawiała się równie "pewna" informacja, iż do domu wrócą na Wielkanoc i znowu w
2
to wierzono. Sama wiara była bowiem ważniejsza, niż jej przedmiot. "W zimie mówiło
się, że wojna skończy się na wiosnę, a gdy ta mijała, nasz powrót odwlekał się do
jesieni"- wspominał kto inny.
Owe nadzieje i oczekiwania konfrontowane były z częstokroć przekazywanymi
zesłańcom zapewnieniami funkcjonariuszy władzy, a zwłaszcza NKWD, iż do Polski
już nie powrócą, że Polski nie ma i nie będzie, a oni na zawsze pozostaną tam, gdzie
się znaleźli. Boleśnie uderzało to w morale deportowanych.
Dla podtrzymywania nastrojów ogromne znaczenie miały paczki i listy od rodzin
i znajomych w kraju. Były tym, co "podtrzymuje na duchu i dodaje sił do dalszej
pracy". Oczywista była waga materialnych dóbr przysyłanych w paczkach: żywności,
odzieży, różnych drobiazgów. Pozwalały one wzbogacić jedzenie, dokonać wymiany z
miejscową ludnością, zapłacić za mieszkanie itp. Ale bezcenny był sam fakt kontaktu
z pozostawionym gdzieś daleko światem. "Już sam fakt, że jest ktoś, kto myśli, aby
nam pomóc, napawał otuchą". Dzięki tym paczkom w dużej mierze wielu zesłańcom
udało się odświętnie przeżyć pierwsze Boże Narodzenie na zesłaniu, a to właśnie
święto w polskiej tradycji odgrywało przecież tak wielką rolę. Przysłany z kraju opłatek
był symbolem więzi z najbliższymi, z Polską, ze znanym sobie światem. Był
dowodem, że są ci, którzy pamiętają. Wspólna modlitwa, w której łączono się z
bliskim, wspólnie śpiewane kolędy tworzyły nie tylko nastrój tego dnia, ale wzmacniały
wiarę w lepszą przyszłość, oddalały poczucie osamotnienia, wyobcowania,
zagubienia w "innym świecie", "oswajały" ponurą rzeczywistość codzienności. Nawet
jeśli święta były bolesne przez wspomnienie dawnych czasów w kraju, dostatnich dni,
szczęśliwego dzieciństwa.
Wspomnienia zresztą były jednym z istotnych czynników kształtowania
nastrojów i zarazem swoistym odzwierciedleniem sytuacji aktualnej. Wraz z
pogarszaniem się sytuacji żywnościowej nastał czas wspomnień i marzeń
kulinarnych, im trudniej było przeżyć zwykły dzień, tym chętniej sięgano do
wspomnień o niegdysiejszych balach, zabawach, spotkaniach towarzyskich, świętach
itp. "Były więc bale i rauty, spotkania towarzyskie i rodzinne, święta Bożego
Narodzenia i Wielkanoce, tak zawsze uroczyste i pogodne, kiedy nie przeczuwaliśmy
wcale tego, co nas czeka w przyszłości. W pamięci rysowały się korowody
polonezów, słyszeliśmy niemal melodie uroczych walców, mazurków, oberków".
Zimą 1940/1941 w oczy zesłańców coraz częściej zaglądał głód. To musiało
wywoływać nastroje przygnębienia, rozpaczy, zwątpienia. W jednym z wysłanych
wówczas do Polski listów znalazł się taki oto zapis: "Nadzieja lepszego jutra zaczyna
zamierać i przestajemy się pocieszać i łudzić powrotem w nasze strony, a przecież tu,
w tych stronach nie chce się żyć i zostawić kości na obcej ziemi". Wtedy właśnie po
raz pierwszy pojawiła się na szerszą skalę psychoza głodowa i jednocześnie nastał
ów czas kulinarnych wspomnień i marzeń: "W tym okresie nasze panie ogarnęła
mania wymiany przepisów kulinarnych. Przepisy te stały się głównym, jeśli nie
jedynym, tematem rozmów. [...] Delektowały się przepisami dzisiaj, kiedy nie było
mowy o zdobyciu koniecznych składników [...] W marzeniach przesypywały bielutką
3
mąkę, łączyły ją z masłem, dodawały jaj, cukru, korzeniu, rumu. Później w obłędnych
rojeniach urządzały herbatki, częstując swym dziełem zachwyconych gości. Zebrane
czasami w trójkę czy czwórkę wyobrażały sobie uczty, ba - orgie obżarstwa, rzucając
w siebie nazwami przeróżnych przysmaków". W tej samej relacji czytamy dalej: "[...]
postanowiliśmy sobie solennie, że po powrocie do Lwowa zbierzemy się razem tak,
jak jesteśmy i urządzimy sobie prawdziwą ucztę, tylko że z kazaskim menu i z górami
wszystkiego. A więc stosy lepioszek, półmichy pierożków, wiadra prażonej pszenicy, a
wszystko podlane morzem lanego ciasta na mleku i słodkim czajem. A po lepiankach i
chatach skulone z zimna dzieci słuchały z przejęciem -zamiast bajek z tysiąca i jednej
nocy - opowiadań o tych smakowitych dziwach".
Głód dominował nad wszystkimi myślami i odczuciami zesłańców. Był
zasadniczym czynnikiem kształtującym ich nastroje, postawy i zachowania. W miarę
jak stawał się powszechnym zjawiskiem, zwłaszcza od końca zimy 1940/1941 r.,
wszystkie myśli zesłańców zaczynały krążyć wokół spraw pożywienia. "Chlebowe
sny", marzenia o najedzeniu się do syta, o ucztach z ogromnymi ilościami tego
wszystkiego, czego tak bardzo brakowało w codzienności, marzenia o wyszukanych
potrawach stawały się powszechne. "Noc w noc śniły mi się półki chleba, białego,
razowego, bochenki długie, okrągłe, świeże [...] A gdy brałam te chleby z półki, niosąc
je do ust, sen się przerywał" - zapisała w swych wspomnieniach Z.K.Kawecka.
"Uczucie głodu towarzyszyło nam stale" - wspominała natomiast G.Jonkajtys-Luba. -
"Przeszło w rodzaj obsesji i zabijało wszystkie inne doznania. Nie było miejsca ani
godziny, żebyśmy nie myśleli i zdobyciu czegoś do jedzenia".
Stopniowo zesłańców coraz bardziej przygnębiał jednak brak perspektyw,
niepewność jutra związana z dramatyczną sytuacją materialną napawała coraz
większymi obawami o fizyczne przetrwanie. Narastać zaczynała świadomość, że
przemiany w ich losie, jeśli nastąpią, nie będą tak szybkie, jak początkowo wielu
sądziło.
Swego rodzaju reakcją na beznadziejność położenia, a zarazem przejawem
ciągłego poszukiwania oparcia dla jakiejkolwiek nadziei było rozpowszechnienie się
wśród zesłańców seansów spirytystycznych. Usiłowano przywoływać duchy, by
dowiedzieć się od nich kiedy nastąpi powrót do Polski, czy żyją najbliżsi, a zwłaszcza
aresztowani wcześniej ojcowie itp. Seanse takie z reguły przynosiły pozytywne
odpowiedzi na pytania zadawane duchom. Służyły wszak "pokrzepieniu serc".
W relacjach samych zesłańców można znaleźć sprzeczne opinie na temat
wzajemnych stosunków w obrębie polskich zbiorowości. Oto jedna z nich, odnosząca
się do końca 1940 r.: "Polacy w stosunku do siebie stawali się coraz bardziej oziębli,
zamknięci, każdy w tajemnicy przed drugim urządzał się, a wszystkich opanowywał
skrajny egoizm - i co było bardzo już dostrzegalne u większości - apatia!". Ale
przeciwstawić jej można relację całkowicie odmienną: "Polacy solidaryzowali się ze
sobą, zbierali się na rozmowy, mimo że było to surowo zabronione. Nie tracili nadziei,
ani ducha polskości. Marzyli o powrocie do kraju, suszyli chleb na drogę i wierzyli, że
odzyskają wolność i wrócą do rodzinnych stron".
4
Kolejnym momentem znaczącym dla kształtowania się nastrojów polskich
zesłańców był wybuch wojny niemiecko-radzieckiej. Rekacja na ten fakt okazała się
psychologicznie dość złożona, bowiem nałożyły się w tym wypadku na siebie
odczucia różnych jego wymiarów. Jak można sądzić z wypowiedzi zesłańców, w
pierwszym momencie wiadomość o konflikcie między zaborcami wywoływała radość,
w której pojawiały się też odczucia satysfakcji z porażek radzieckich. "Znowu w nasze
serca wstąpiła nadzieja - a więc jeszcze nie koniec wojny" - wspominała po latach
jedna z zesłanych. - "Wiedząc o militarnej potędze Niemiec, liczyliśmy na szybkie
zagrabienie Rosji i na reakcję całego świata, który znając ekspansywne zamiary
Hitlera będzie musiał stawiać im opór. Dziwne, jak szybko wypadki światowej wagi
zaczęły się zmieniać. Niemcy - nasi wrogowie, w tej chwili byli naszą nadzieją, że
może pośrednio staną się powodem końca naszej katorgi". Rodziło się przekonanie,
że wojna rozsadzi mury zniewolenia, że musi zmienić układy polityczne, w rezultacie
czego powstanie wolna Polska i nastąpi wyzwolenie zesłańców. Budziła się znów
nadzieja na powrót do ojczyzny. Pojawił się nastrój pełen nadziei, który usuwał na bok
pojawiające się pogorszenie warunków, m.in. rygorów pracy. "Nie wiedząc, nie
rozumiejąc jeszcze jak to się stanie, zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że walka
między tymi naszymi dwoma wrogami może - musi otworzyć nam drogę ratunku".
Dopiero stopniowo, pod wpływem najbliższego otoczenia odbierającego wybuch
konfliktu jako osobistą tragedię, pociągającą za sobą śmierć mężów, synów, braci, w
świadomości zesłańców zarysował się inny wymiar tej wojny. W walczących po
stronie radzieckiej dostrzeżono nie tylko przedstawicieli systemu, ale mężczyzn i
chłopców, którzy z tym systemem nie mieli nic wspólnego, którzy często wyrwani
zostali na bój z tych domów, w których mieszkali zesłańcy, którzy poszli na nią, by
bronić rosyjskiej ziemi, własnej ojczyzny. Wojna zyskała także dla polskich zesłańców
oblicze znanego sobie człowieka, sąsiada, znajomego, przyjaciela.
I wreszcie wybuch wojny wywołał także lęki i obawy. "Z jednej strony znów
błyskała iskierka nadziei, z drugiej strach tego, co nas bezbronnych, opuszczonych
na tych olbrzymich obszarach, czeka w obliczu nowych wydarzeń, ale i
niebezpieczeństw". "Rozpoczęcie wojny niemiecko-sowieckiej odczuliśmy na swojej
skórze. Nie dość, że teraz musieliśmy bardzo uważać i ciężko pracować, bo
rzeczywiście hasło - Ťwszystko dla frontuť było mocno przestrzegane, to jeszcze do
tego urwała się nam korespondencja z Polską i przestały docierać do nas paczki. I to
odbiło się na naszej egzystencji i na naszej psychice. Byliśmy całkowicie odcięci od
świata - od Polski, od wiadomości o bliskich. Odczuwaliśmy bardzo brak tych słów
otuchy, słów miłości, słów współczucia, jakie w listach otrzymywaliśmy".
Prawdziwy przełom w nastrojach nastąpił po podpisaniu układu Sikorski-Majski,
ogłoszeniu tzw. amnestii i uruchomieniu polskich placówek na terenie ZSRR.
Zesłańcy o układzie polsko-radzieckim i jego następstwach dowiadywali się w bardzo
różnym czasie. Do wielu osad informacja o tych wydarzeniach docierała stosunkowo
szybko, choć czasem przypadkowo. Inni dowiadywali się o tych tak ważnych dla nich
wydarzeniach dopiero we wrześniu i jesienią 1941 r. Ale były przypadki, gdy stało się
5
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl
  •