NMEC, 05
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Elaine CoffmanNiezwykłe małżeństwoTłumaczenie:Małgorzata Hesko-KołodzińskaPROLOGBywają chwile,Gdy to, co realne, cieniem się zdaje,A cień tym, co realne;Gdy wytyczona granicaMiędzy tym, co jest, a tym, czego nie ma, zdaje się rozmyta,Jakby oko duszy zyskało moc spoglądaniaPoza obrzeża istniejącego świata.Takie godziny cienistych snów miłuję bardziejNiźli wszelkie pospolite realności życia.AnonimJeśli ktoś wierzył w legendę, wierzył i w duchy.Pewna zjawa podobno nawiedzała zamek Beloyn. Na przestrzeniwieków różnie ją zwano, dla większości Szkotów jednak był to poprostu duch Czarnego Douglasa.Był ich przodkiem, ich przeszłością i przyszłością, mistycznąistotą, w którą wierzono z pokolenia na pokolenie, bowiem duchofiarował im coś bardziej rzeczywistego i krzepiącego niż swą fizycznąobecność.Podarował im nadzieję.Nikt nigdy go nie widział, ale nigdy nie kwestionowano, żeistnieje. Na tej ziemi, pełnej magicznych opowieści, wszyscy wiedzieli,że to, co już się wydarzyło, rzuca cień na to, co nastąpi. Sława możezblednąć i obrócić się w nicość. Wielkie nazwiska mogą odejść wnieznane, ale magia pokrewnej duszy przetrwa w miejscach przez niąnawiedzonych i objawi się niczym zagadkowa woń róż w grudniu.Duch krążył tam na długo przed ich narodzinami, nim wilki ijelenie znikły z niziny, nim John Knox, wielki reformator, wygłosił wtysiąc pięćset pięćdziesiątym dziewiątym roku swoje słynne kazanieprzeciwko bałwochwalstwu. Duch był tu, nawet zanim Robert Brucezasiadł na szkockim tronie w tysiąc trzysta osiemnastym roku.Mijały wieki, a każde następne pokolenie było świadomebliskości ducha, albowiem trwał on tu zawsze, bez względu na poręroku. Śpiewano o nim ballady, dostrzegano go w pustych dolinach izburzonych twierdzach, słyszano w szczęku oręża zbrojnych mężów.Lud mówił o nim, z wieku na wiek powtarzano sobie historie z czasów,w których żył i umarł, i wierzono, że znowu powróci.– Przemierzy Lammermuirs, gdy księżyc wysrebrzywrzosowiska, a wiatr owieje wzgórza – mówiono.Czas nie osłabił ludzkiej wiary. Wszyscy wiedzieli, że ta chwilanadejdzie i duch wyłoni się z otchłani przeszłości, by wkroczyć wteraźniejszość. Nikt nie wiedział, kim będzie ten, kto ujrzy go pierwszyi w którym momencie to nastąpi. To jednak musiało się stać.Nie znaczyło nic, że go nie widzieli, bowiem wyczuwali jegoobecność. Przemawiał do nich w snach, nocami krzewił idee w żyznejglebie ich umysłów, aby po przebudzeniu rozmyślali o tym, co utraconei co da się odbudować po jego powrocie.Był w głuchej ciszy szarych wzgórz, w gromie i błyskawicyprzed nawałnicą. Podmokłe wrzosowiska szeptały jego imię nocą, agdy dzieci płakały, rodzice tulili je, śpiewając:Luli, luli, oczka zmrużCzarny Douglas jest tuż, tuż…Wierzyły w niego i jego opiekę.ROZDZIAŁ PIERWSZYPrawdziwa miłość jest niczym duchy, o których wszyscy mówią,lecz które mało kto widział.François de La RochefoucauldNorthumberland, Anglia, 1785 rokuWiększość kobiet posunęłaby się do każdej skrajności, byle tylkousidlić książęcego syna, lady Meleri Weatherby jednak nie należała doich grona. Od urodzenia zaręczona z Philipem Ashtonem, markizemWaverly, gotowa była uczynić wszystko, żeby oswobodzić się z tegozwiązku. Absolutnie wszystko.W dzieciństwie przepadała za nim. O dziesięć lat starszy od niej,wysoki i przystojny blondyn o uroczym uśmiechu wydawał się poprostu idealnym kandydatem na męża. Wówczas uważała, że żadnadziewczyna nie ma tyle szczęścia co ona.Nic jednak nie trwa wiecznie. Lata mijały, Meleri dojrzała izaczęła spoglądać na świat oczami kobiety, nie dziecka. To, co niegdyśubóstwiała, okazało się ledwie nietrwałą warstwą pozłoty. Dostrzegłaprawdziwe oblicze mężczyzny, który często okazywał okrucieństwozarówno wobec zwierząt, jak i służby. W końcu dotarło do niej, że lordWaverly jest daleki od wizji mężczyzny z jej marzeń. W istocie rzeczy,był ostatnim człowiekiem, z którym zdecydowałaby się związać nazawsze.Ta świadomość docierała do niej stopniowo, lecz przełomnastąpił całkiem gwałtownie, pewnego ciepłego popołudnia, gdywracała do domu po długiej przejażdżce. Dotarłszy na grzbiet jednegoze wzgórz po drodze, ujrzała widok, który ją zarazem poruszył, jak iprzepełnił odrazą.Philip trzymał przerażonego konia za wodze i z wyjątkowąbrutalnością okładał go pejczem. Krew tryskała na wszystkie strony.Meleri zeskoczyła z klaczy i podbiegła do nich.– Przestań! – krzyknęła. – Na litość boską, przestań, Philipie!Odwrócił się ku niej z uniesionym pejczem i przez momentobawiała się, że i ją uderzy. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]