NR - Prawdy i zdrady(1), 2015

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->NORA ROBERTSPRAWDY I ZDRADYTytuł oryginałuTRUE BETRAYALSROZDZIAŁ PIERWSZYNic nie wskazywało na to, że list, który Kelsey wyjęła ze skrzynki, pochodzi odnieżyjącej kobiety. Zarówno kremowa papeteria, jak i ładny, wyrobiony charakterpisma, a także stempel pocztowy Wirginii nie wyróżniały się niczym szczególnym.Najlepszy dowód, że odłożyła go z resztą korespondencji na stary belkerowski stolik,stojący pod oknem jej salonu, i zrzuciwszy z nóg pantofle, udała się prosto do kuchni,by nalać sobie kieliszek wina. Będę go wolno sączyć, zanim otworzę korespondencję,pomyślała. Nie musiała dodawać sobie odwagi, by stawić czoło temu cienkiemulistowi, reklamom i rachunkom czy wreszcie pocztówce z pozdrowieniami odprzyjaciół, którym udało się wyskoczyć na krótkie wakacje na Karaiby.Poruszyła ją przesyłka od adwokata. Przesyłka, w której - wiedziała o tym -znajdowało się orzeczenie rozwodu. Urzędowy dokument, na mocy którego z KelseyMonroe znowu stawała się Kelsey Byden, z mężatki - samotną kobietą, z żony -rozwódką.To było oczywiście głupie rozumowanie. Przecież od dwóch lat była już tylkoformalnie żoną Wade'a, całe zaś ich małżeństwo trwało niewiele dłużej.Ale dokument, znacznie bardziej niż wszystkie kłótnie i łzy, honorariaadwokatów czy procedura prawna, nadawał sprawie ostateczny charakter.Dopóki śmierć nas nie rozłączy, pomyślała z goryczą i pociągnęła łyk wina. Coza bzdura! Gdyby to miało być prawdą, powinna umrzeć w wieku dwudziestu sześciulat. A przecież żyje - żyje, ma się dobrze i powraca na śliski grunt randek, na któreumawiają się osoby samotne.Wzdrygnęła się na tę myśl.Wade uczci z pewnością ich rozwód z tą swoją wystrzałową koleżanką z agencjireklamowej. Koleżanką, z którą uciął sobie romans, nie mający nic wspólnego - jakoświadczył swojej oszołomionej i wzburzonej żonie - z nią czy z ich małżeństwem.Kelsey jednak myślała inaczej. Zapewne, żeby się rozstać, niekonieczniemusiała umrzeć czy zabić Wade'a, ale pozostałe punkty przysięgi małżeńskiejtraktowała z największą powagą. A wyrzeczenie się jakichkolwiek innych związkówznajdowało się na czele tej listy.Owszem, uważała, że ta przebojowa mała Lari, z wymodelowaną przez aerobicfigurą i uśmiechem cheerleaderki miała bardzo wiele wspólnego z jej osobą.Nie dała Wade'owi szansy, choć zapewniał, że jego „poślizgnięcie” - jak tookreślił - nigdy się już nie powtórzy. Opuściła natychmiast ich śliczny dom wGeorgetown, pozostawiając w nim wszystko, co wspólnie zgromadzili.Nagły powrót do domu rodzinnego, do ojca i macochy, był poniżający. Aleistnieją różne stopnie dumy. Podobnie jak różne stopnie miłości. A jej miłość zgasłajak światło w chwili, gdy zastała Wade'a „bratającego” się z Lari w pokoju hotelowymw Atlancie.Zaskoczenie, pomyślała szyderczo. No tak, aż trzy osoby były niezwyklezaskoczone, gdy wkroczyła do pokoju hotelowego męża z torbą podróżną i idiotycznieromantycznym zamiarem spędzenia z nim weekendu w czasie jego podróżysłużbowej.Może i była nieustępliwa, zawzięta i zatwardziała (co zarzucał jej Wade), niezgadzając się na żadne ustępstwa i żądając rozwodu. Ale miała przecież swoje racje -upewniała teraz samą siebie.Dopiła wino i wróciła do salonu swojego doskonale urządzonego mieszkania wBethesdzie. W tym zalanym słońcem pokoju nie było ani jednego przedmiotu - krzesłaczy świecznika, który pochodziłby z Georgetown. Totalne zerwanie. Tego właśniechciała. Chłodne kolory i stare ryciny, które ją otaczały, należały wyłącznie do niej.Grając na zwłokę, włączyła stereo, uruchomiła automatyczny zmieniacz płytkompaktowych i wypełniła pokój dźwiękami sonatyPatetycznejBeethovena.Zamiłowanie do muzyki poważnej wpoił jej ojciec. Była to jedna z wielu więzi, któreich łączyły. Łączyło ich także umiłowanie wiedzy. Nic dziwnego, że zanim podjęłapierwszą istotną pracę w Monroe i S - ka, obawiała się, że zostanie wieczną studentką.Ale i wtedy odczuwała wewnętrzny przymus uczenia się; chodziła więc narozmaite wykłady - od antropologii po zoologię. Wade śmiał się z niej. Był wyraźniezaintrygowany i ubawiony jej nie kończącym się przeskakiwaniem z kursu na kurs, zpracy do pracy.Zrezygnowała z firmy Monroe po zamążpójściu. Dzięki własnym środkom idochodom Wade'a nie musiała pracować. Pragnęła poświęcić się urządzaniu domu,który kupili. Chciała mu nadać nową formę i nowy wystrój. Cieszyła się każdą chwiląspędzoną na zeskrobywaniu starej farby, polerowaniu schodów, wyszukiwaniu wzakurzonych antykwariatach tego jedynego przedmiotu przeznaczonego w to jednojedyne wybrane miejsce. Pielęgnowanie skrawka ziemi na tyłach domu, szorowaniecegieł, wyrywanie chwastów i projektowanie czegoś na kształt ogrodu angielskiegosprawiało jej prawdziwą radość. W ciągu niespełna roku mogła poszczycić się swoimdziełem - świadectwem jej smaku, wysiłku i wytrwałości.A teraz dom ten stał się po prostu częścią ich wspólnego - oszacowanego ipodzielonego - majątku.Wróciła na uniwersytet, do tej akademickiej przystani, w której na kilka godzindziennie mogła się schronić przed prawdziwym światem. Dzięki zaliczonymwykładom z historii sztuki zaczęła pracować na półetatu w galerii narodowej.Nie musiała pracować, w każdym razie nie dla pieniędzy. Środki, któreodziedziczyła po dziadku ze strony ojca, wystarczały jej w zupełności. Mogła więczmieniać zainteresowania wedle uznania.Była kobietą niezależną. Młodą i... samotną, pomyślała, zerkając na stertękorespondencji. Mającą kwalifikacje, by móc się zajmować wszystkim i niczym.Jedyne, w czym, jak sądziła, była naprawdę doskonała, a mianowicie jej małżeństwo,okazało się żałosnym nieporozumieniem.Wzięła głęboki oddech i podeszła do stolika. Postukała lekko w przesyłkę odadwokata długimi, wąskimi palcami, wyćwiczonymi podczas lekcji gry na fortepianie ilekcji rysunku; palcami, które nauczyły się pisać na maszynie, przyrządzać wyszukanepotrawy i posługiwać się komputerem. Bardzo wprawna dłoń, która niegdyś nosiłaobrączkę ślubną!Kelsey ominęła grubą kopertę. Zignorowała wewnętrzny głos pomawiający ją otchórzostwo. Sięgnęła natomiast po list zaadresowany odręcznie. Pismem dziwnieprzypominającym jej własne! Zamaszystym, z zawijasami, starannym, lecz niepozbawionym fantazji. Bez większego zainteresowania rozdarła kopertę.Droga Kelsey, zdaję sobie sprawę, że możesz być zaskoczona wiadomościąode mnie...Czytała dalej. W jej początkowo prawie obojętnym wzroku pojawiło sięzdumienie, a następnie niedowierzanie, które w chwilę później przerodziło się niemalw przestrach.Trzymała w ręce zaproszenie od nieżyjącej kobiety. Od nieżyjącej kobiety, którabyła jej matką...W krytycznych momentach - odkąd tylko pamięta - zwracała się zawsze dojednej osoby. Miłość i zaufanie do ojca były stałymi elementami jej niespokojnejnatury. Nigdy jej nie odstępował; stanowił nie tyle bezpieczne schronienie podczasburzy, ile raczej pewną rękę, którą można było trzymać, czekając, aż zawieruchaucichnie.Jej najwcześniejsze wspomnienia wiązały się z jego osobą - z jego przystojną,poważną twarzą, jego delikatnymi dłońmi i spokojnym, nieskończenie cierpliwymgłosem. Pamiętała, jak wiązał kokardy na jej długich, prostych włosach, jakrozczesywał jej Jasnoblond warkocze, a wokół rozbrzmiewała ze stereo muzyka Bachaczy Mozarta. To on najskuteczniej leczył pocałunkami jej dziecięce skaleczenia, onnauczył ją czytać, jeździć na rowerze, on osuszał jej łzy.Uwielbiała go, była wprost szaleńczo dumna z jego osiągnięć dziekanaanglistyki Uniwersytetu Georgetown.Nie odczuwała zazdrości, gdy ożenił się ponownie. Miała wtedy osiemnaście lati uznała, iż to cudowne, że w końcu spotkał kogoś, kogo pokochał i z kim zechciałdzielić życie. W swoim sercu i w domu Kelsey zrobiła miejsce dla Candace, dumna wskrytości ducha z własnej dojrzałości i altruizmu, które okazała, akceptując macochę iprzybranego brata.A może nie było to takie trudne, ponieważ w głębi serca wiedziała i czuła, że nici nikt nie osłabi więzi łączącej ją z ojcem.Nic i nikt, myślała teraz, oprócz matki, o której sądziła, że nie żyje.Gdy po chwili przedzierała się w największym ruchu ku przepysznym, iściekrólewskim rezydencjom w Potomac, w stanie Maryland, czuła się oszukana,zdradzona i wściekła. Wybiegła z domu bez płaszcza, zapomniała włączyć wsamochodzie ogrzewanie. Pomimo jednak chłodnego lutowego wieczoru nie było jejzimno. Zaróżowione z gniewu policzki ładnie kontrastowały z jej porcelanowąkarnacją i niebieskoszarymi oczami.Bębniła nerwowo palcami po kierownicy, czekając na skrzyżowaniu, aż zmieniąsię światła. Spieszyła się, bardzo się spieszyła. Jej pełne wargi zamieniły się w cienkąkreskę, gdy zaciskając je, za wszelką cenę starała się nie myśleć.To się na nic nie zda. Myślenie, że jej matka żyje, żyje i mieszka o godzinę drogistąd, w Wirginii, na pewno nie wyjaśni całej tej okrutnej zagadki. Musi przestać o tymmyśleć, bo w przeciwnym razie zacznie krzyczeć i wyć.Ale gdy przejeżdżała wysadzaną majestatycznymi drzewami ulicą, gdziespędziła dzieciństwo, gdy wjeżdżała w aleję prowadzącą do dwupiętrowego ceglanegodomu w kolonialnym stylu - domu, w którym dorastała, drżały jej ręce.Z lśniącymi oknami i białymi framugami czystymi jak dusza wyglądał onkojąco i spokojnie niczym kościół. Unosił się nad nim dym z rozpalonego na wieczórkominka, a pierwsze nieśmiałe krokusy wychylały delikatne listki wokół starego wiązu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl
  •