NAJPIʘKNIEJSZA RZECZ PO TEJ STRONIE NIEBA, Tradycja Kościoła Katolickiego

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
NAJPIĘKNIEJSZA RZECZ PO TEJ STRONIE NIEBA
x. Grzegorz Śniadoch IBP
Reforma czy Rewolucja?
W 1969 roku, wskutek posoborowej „odnowy" w Kościele Powszechnym w imię „ducha czasu",
rewolucyjnej zmianie poddano zasady i sposób odprawiania Mszy Świętej. Zaprzestano sprawowania
Najświętszej Ofiary według rytu, którego po wieczne czasy nakazał używać papież św. Pius V w 1570 roku.
Miejsce Mszy Św. Wszechczasów zajęły naprędce skonstruowane obrzędy, którym nadano nazwę
„Novus
Ordo Missae".
Kardynał Ratzinger powie po latach: „Burzono starożytną budowlę i tworzono inną, nawet,
jeśli używano do tego materiałów, z których zbudowana była stara konstrukcja”. Stary i czcigodny ryt został
de facto
zakazany, wszystkich księżom nakazano odprawianie nowej Mszy, co wielu przyjęło
z entuzjazmem, ale tych, którzy się opierali zmuszono do tego. Nowy Mszał wprowadzony przez papieża
Pawła VI zapoczątkował niespotykana dotychczas reformę liturgiczną - przewrót, który nie miał żadnego
precedensu w historii Kościoła. Z dnia na dzień runęła cała kształtowana przez niemal dwa tysiące lat,
tradycyjna liturgia Kościoła Świętego. Zlikwidowano Mszę, której słuchali wszyscy święci ery nowożytnej.
Czy tego chcieli ojcowie soborowi? Czy naprawdę chcieli likwidacji starego obrządku i wprowadzenia
nowego? Kard. A. Stickler, który był doradcą Komisji liturgicznej Soboru dobitnie podkreślił: „Trydent
określił w kanonach dogmatycznych również kwestie liturgiczne, czego wcześniej raczej nie czyniono, bo
tylko kwestie dogmatyczne zawarte w kanonach są zakończone formułą
anathema sit
, która wyznacza
granice prawowierności. Z tego wynika, że kwestie liturgiczne sformułowane na Soborze mają rangę nauki
wiary. Dotyczy to szczególnie charakteru Mszy Świętej, jako oficjalnego kultu i Ofiary, a także
prawdziwości kanonu mszalnego, znaczenia języka liturgicznego i poszczególnych znaków./.../. Już samo
spojrzenie na konstytucję o liturgii Soboru Watykańskiego II wykazuje bezpośrednio, że wola Soboru i wola
[posoborowej] komisji liturgicznej często się ze sobą nie zgadzają, a nawet są ewidentnie ze sobą
sprzeczne”.
O tym jak wyglądała praca owej Komisji Liturgicznej kierowanej przez abpa Hannibala Bugniniego,
napisano już wiele książek, jednak, aby zilustrować „klimat reformy” choć pokrótce, warto zapoznać się
z najnowsza kiążką
(Reforma
pełna wyzwań: Realizacja wizji odnowy liturgicznej)
, ktora napisal abp. Pierro Marini, długoletni
ceremoniarz papieża Jana Pawła II, który sam siebie określa: „jestem uczniem Bugniniego”. Długoletni
współpracownik Kongregacji Nauki Wiary i czołowy wykładowca liturgiki, o. dr Alcuin Reid OSB napisał
ciekawą
powyższej książki, w której wytyka jej autorowi i całemu zespołowi redakcyjnemu wiele
błędów i niejasności. Przytoczmy jej fragment:
„Historia, jako jeden ze "znaków firmowych" obecnego pontyfikatu zapisze odnowę świętej liturgii
przeprowadzaną pod wodzą
hermeneutyki kontynuacji
, czyli uprawnionego postępu, ale solidnie
zakorzenionego w bogactwie tradycji liturgicznej. Martwi to niezmiernie sporą liczbę liturgistów, którzy
propagowali przez kilkadziesiąt minionych lat
hermeneutykę zerwania i demolki
(tak zwane brygady „
Sobór
to wszystko zmienił"
) i którzy nie chcieli się w żaden sposób cofać w swoistym rozwoju. Do tej grupy należy
również Abp Pierro Marini, który właśnie wydał swoją książkę (...) co ciekawe, wydał ją jak na razie
wyłącznie po angielsku.
Cel wydania tejże pozycji - jeśli weźmie się pod uwagę jej zespół redaktorski (Kenneth Pecklers SJ,
M. Francis CSV i J.R. Page - których obrzydzenie do reform liturgicznych wprowadzonych przez
Benedykta XVI jest powszechnie znane) - jest jasny: utrzymać przy życiu „
wizję, która inspirowała pracę
Consilium"
, komisji ustanowionej przez Pawła VI w celu wdrożenia reform, których domagał się Drugi
Sobór Watykański, kierowanej formalnie przez postępowego włoskiego kardynała Giacomo Lercaro,
a zarządzanej faktycznie przez
"tytana wydajnej pracy"
o. Hanibala Bugniniego CM. Jak pisze abp Marini
-
"byli oni znani ze swych zdolności przywódczych i otwartości umysłów"
oraz
"był to właściwy rodzaj ludzi,
niezbędny do utrzymania postępu reformy, która odpowiada na potrzeby współczesnego świata"
. Jasne jest,
że nikt nie będzie "dążyć do utrzymania przy życiu" czegoś, czego życie nie jest w żaden sposób zagrożone.
Postawmy sprawę jasno: ta publikacja to partyzancka odpowiedź na tendencję, którą Marini określa „
chęcią
powrotu do przedsoborowego światopoglądu, który przez lata charakteryzował podejście Kurii Rzymskiej
do sprawy”
. Jak uważają niektórzy liturgiści, ten trend osiągnął pewną przewagę podczas obecnego
pontyfikatu.
Książka jest również czymś w rodzaju synowskiego homagium złożonego przez Mariniego jego mentorowi
- Bugniniemu. Marini był przez wiele lat jego osobistym sekretarzem. O. Reid zwraca również uwagę na
fakt, iż po raz pierwszy w otwarty sposób porusza szczegółowo motywy i omawia manewry taktyczno-
polityczne uprawiane przez Lercaro i Bugniniego, którzy dążyli do tego, aby „
liturgia była bardziej
duszpasterska i otwarta na potrzeby współczesnego świata”
. Z treści czytelnie wynika, iż wdrożenie
reformy liturgicznej było upolitycznione od samego początku. Główny "wróg", czyli Święta Kongregacja
Kultu Bożego, która była odpowiedzialna za sprawy liturgiczne, „
trwała mocno na stanowisku trzymania
kursu na tradycję
- pisze abp Marini. O. Reid pisze zaś :
”Czy faktycznie Sobór żądał wprowadzenia aż takich zmian - nie jest to istotne dla niniejszych rozważań
,
ważne, iż dowiadujemy się, że: „
Kuria Rzymska i Święta Kongregacja Kultu Bożego w żaden sposób nie
były przygotowane do wdrożenia reform Drugiego Soboru Watykańskiego. Można też powiedzieć, że
radykalizm reform soborowych nie był w pełni akceptowany przez Kurię Rzymską”
. Powstała, zatem
konieczność powołania ciała, które akceptowałoby ów radykalizm oraz jednocześnie posiadałoby
niezależność od Kurii Rzymskiej. Sprawa ta zajęła sporo czasu i wysiłków polityczno-taktycznych ze strony
Bugniniego i Lercaro, a najciekawszy fragment książki to osobiste świadectwo Mariniego opisujące intrygi
uknute i walki stoczone w celu zapewnienia komisji Consilium uwolnienia się spod władzy Kurii Rzymskiej
i - co istotne - prawa wyłącznej interpretacji soborowej Konstytucji o Liturgii. W końcu, gdy do intrygi
„załatwiania poparcia” wplątano samego papieża Pawła VI, Marini nie odmówił sobie zaszczytu
stwierdzenia: „
to nasza rękawica została uniesiona w górę po stoczonej walce"
.
Marini cieszy się, że: „
poparcie papieża i współpraca tych sił, które od dawna czekały na odnowę
liturgiczną”
spowodowały, że
"Consilium mogło rozpocząć produkcję nowych, zrewidowanych rytów"
.
Produkcja (sic!) opierała się na „
dwóch dalszych kluczowych czynnikach: efektywnej pracy Consilium
i marginalizacji Świętej Kongregacji Kultu Bożego"
. Komisja
"Consilium była ciałem kompetentnym,
międzynarodowym, kolegialnym, efektywnym i nie była ograniczona przez stereotypy"
, a wielką pomocą dla
jej pracy był
"nieograniczony i bezpośredni dostęp jej przewodniczącego i sekretarza do papieża"
oraz
"jej
innowacyjne podejście do reform, które było bardziej realistyczne i bardziej odpowiednie dla wdrażania
odnowy liturgicznej, zdolnej wypełnić żądania Vaticanum II poprzez spełnienie potrzeb, których wymaga
współczesny świat"
.
Osobowość i efektywność Bugniniego była kluczowa, gdyż nikt tak jak on nie potrafił biegać, rozmawiać,
przekonywać, zaszczepiać idei reformatorskich w
"różne miejsca podczas obrad Soboru"
, a
"Consilium
miało znaczący wpływ na postęp i kierunek, w jakim będą się rozwijać reformy"
. Marini przyznaje, że
"Consilium otrzymało nadzwyczajne uprawnienia do kierowania postępem reform liturgicznych
w poszczególnych krajach"
. I jak wszyscy dobrze wiemy z dokumentów i praktyki, korzystało z tych
uprawnień przy każdej nadarzającej się okazji.
Marini twierdzi również, iż rezultaty reformy spowodowały, że
"wreszcie nadzieje i marzenia Ruchu
Liturgicznego wydały swoje owoce"
. 60 lat po napisaniu przez Piusa XII encykliki
Mediator Dei
, mamy
prawo spytać: czy aby na pewno? Wielu duszpasterzy i wykładowców nie zgodziłoby się z twierdzeniem
Mariniego, iż
"liturgia zainspirowana przez Sobór wymagała zarzucenia form potrydenckich, aby wydobyć
prawdziwe okazywanie wiary przez cały Kościół"
. A przecież liturgia to coś więcej niż "okazywanie wiary"
przez obecne czy przez któreś z poprzednich pokoleń. Można spytać - czy Consilium było wierne wizji
Soboru, czy raczej działało zgodnie z jakąś własną ideologią, pod auspicjami Vaticanum II?
Marini uznaje dorobek Bugniniego za
"jedną z największych reform liturgicznych w dziejach Kościoła
zachodniego"
. I dalej:
"W odróżnieniu od reform potrydenckich, te były większe, gdyż zreformowano
również doktrynę"
.
Doktrynę? Przecież to jest dokładnie to, co przez lat podnosili krytycy reformy - Marini
nazywa ich "reakcjonistami" - że reformy były zainspirowane odmienną doktryną, by nie rzec dosadniej
- pochodzącą z innego źródła. Oto, dlatego potrzebujemy dzisiaj prawdziwej reformy reformy: Spojrzenia
na partyzancką robotę opisaną w tej książce i skorygowania jej zgodnie z hermeneutyką kontynuacji, nie
zerwania. Niech doktryna się rozwija, to oczywiste, ale niech nie zrywa ze swoimi źródłami. (...)
W książce znajdujemy szereg błędów - dom Capelle zmarł w 1961 r. a nie 1971; Abp Lefebvre wyświęcił
bez zgody Watykanu biskupów w 1988 r., a nie w latach 70-tych; Świętą Kongregację Kultu Bożego
powołał Sykstus V w 1588 r., a nie Sobór Trydencki, itp. (...)
Oczywiście tak pozycja
Consilium
nie była by możliwa, gdyby nie poparcie ze strony tronu Stolicy
Piotrowej. Niech słowa Jean’a Gutton’a, długoletniego przyjaciela Pawla VI (i autora znanej książki
„Dialogi z Pawlem VI”), wystarcza za cały komentarz: „Paweł VI robił wszystko, co mógł, aby oddalić
katolicką Mszę od tradycji Soboru Trydenckiego na rzecz protestanckiej Wieczerzy Pańskiej. (...) Innymi
słowy, widzimy u Pawła VI ekumeniczną intencję wyrzucenia wszystkiego lub przynajmniej skorygowania
wszystkiego, co jest zbyt katolickie, ze Mszy oraz zbliżenia Mszy - powtórzę to raz jeszcze - tak silnie jak to
możliwe do liturgii kalwińskiej.” Takie podejście papieża, tłumaczyłoby, dlaczego „protestanccy
obserwatorzy” brali odział w pracach
Consilium
.
Czytając pamiętniki i wspomnienia członków
Consilium,
zwłaszcza „atmosferę posiedzeń” komisji, która
okładała Nową Msze, ma się nieodparte wrażenie, że nie miała ona liturgicznego
sensus ecclesiae,
aby być
wstanie w kilka lat stworzyć („wyprodukować” jak mówi abp Marini), coś równie wspaniałego jak
klasyczna Msza Rzymska, która wyrastała przez prawie dwa tysiące lat.
„Podstawowy błąd większości innowatorów polega na tym, że wyobrażają sobie, iż nowa liturgia zbliży
świętą ofiarę Mszy do wiernych, że pozbawiona starych rytuałów Msza wkracza obecnie w sam nurt
naszego życia. Pytanie brzmi jednak: czy bardziej zbliżymy się do Chrystusa we Mszy przez wznoszenie się
do Niego, czy przez ściąganie Go w dół, do naszego własnego, przeciętnego, prozaicznego świata?
Innowatorzy chcieliby zastąpić świętą bliskość Chrystusa niestosowną poufałością. Właśnie nowa liturgia
grozi udaremnieniem kontaktu z Chrystusem, ponieważ osłabia szacunek wobec tajemnicy, uniemożliwia
oddawanie czci i niweczy zmysł
sacrum
.” te słowa napisał Dietrich von Hildebrand, nazywany przez Piusa
XII „doktorem Kościoła XX wieku”. Na efekty takiego podejścia nie trzeba było długo czekać i jak to
określił słynny liturgista ks. Klaus Gamber „Reforma liturgiczna, witana z takim idealizmem i nadzieją
przez wielu księży i świeckich, zmieniła się w liturgiczną destrukcję o zaskakujących rozmiarach - klęskę
pogarszającą się z każdym rokiem. Zamiast oczekiwanej odnowy Kościoła i życia katolickiego, jesteśmy
świadkami demontowania tradycyjnych wartości i pobożności, na której spoczywa nasza wiara. Zamiast
owocnej odnowy liturgii, widzimy zniszczenie obrzędów Mszy, które rozwinęły się organicznie przez wiele
stuleci”, a kard. Ratzinger wyraził to samo w prostych słowach: "W miejsce liturgii, będącej owocem
nieprzerwanego rozwoju, przyszła liturgia sfabrykowana. Odrzuciliśmy organiczny, żywy proces wzrostu
i wielowiekowego rozwoju i zastąpiliśmy go - jak to się ma w procesie produkcyjnym - fabrykacją,
banalnym produktem chwili"
Reforma nie ominęła również Polski, choć być może sytuacja u nas wyglądała nieco lepiej niż na „pustyni
zachodu”, głównie dzięki Prymasowi Tysiąclecia, który ostrożnie wprowadzał reformy. Jednak nawet Stefan
Kisielewski, długoletni współpracownik „Tygodnika Powszechnego” (wielce „zasłużonego” dla reformy
liturgii w Polsce), którego raczej trudno posądzać o „tradycjonalizm”, opisując zmiany w swoich
„Dziennikach”, pod data 19 września 1972 r. napisał: "W Pałacu Prymasa była narada na temat muzyki
i śpiewu w liturgii. Smutne to, bo widać, jak niszczą wszelką tradycję, i w muzyce, i w tekstach. Zniszczyli
chorał gregoriański, wycofując łacinę, zniszczyli stary kościelny folklor, wprowadzili za to cukierkowe
pieśni bez stylu. A znów w tekstach likwidują archaiczną polszczyznę, dając na jej miejsce język pospolity.
„Modernizacja Kościoła, mająca na celu jego większą powszechność, może u nas sprawić, że oddali się on
od mas i tradycji, a w łaski nowych ludzi się nie wkupi". Nie trzeba jednak wielkiej spostrzegawczości, aby
stwierdzić, ze smutkiem, że od lat dziewięćdziesiątych Kościół w Polsce szybko „nadrabia straty”
poprzednich lat i coraz bardziej upodabnia się do standardów europejskich w liturgii. Czyż naprawdę „lekcja
zachodu” niczego nas nie nauczyła? Rewolucja nie znosi opóźnień...
„Kryzys wzrostu” czy wzrost kryzysu
Contra fatum non est argumentum
, dlatego nawet pobieżne spojrzenie na kondycję kościoła przede
wszystkim w Europie, mówi samo za siebie. Niewątpliwie to liturgia stała się pierwszą przyczyną
powstałego Kościele kryzysu. Kard. Ratzinger powiedział, ze: „wspólnota, która wszystko, co dotychczas
było dla niej najświętsze i najszczytniejsze, ni stąd, ni zowąd uznaje za surowo zakazane, a tęsknotę za tymi
zakazanymi elementami traktuje wręcz, jako nieprzyzwoitość, stawia samą siebie pod znakiem zapytania".
Kościelne statystyki zaczęły spadać we wszystkich dziedzinach życia Kościoła, niemalże od tego samego
momentu, co wprowadzanie nowego rytu Mszy. Jednak tu jest coś więcej czysta matematyka, powstał
ogromny zamęt w duszach wiernych. Ogromny kryzys kapłaństwa i dziesiątki tysięcy porzuceń stanu
duchownego to w dużej mierze „owoc” reformy i jej interpretacji. Inni powiedzą, że to źle wprowadzenie
reformy. Problem w tym, że niemalże w stu procentach „przyszłe owoce” były przewidziane przez
kardynałów Ottavianiego i Bacci w „Krótkiej analizie krytycznej nowego rytu Mszy św.” przedstawionej
papieżowi Pawłowi VI w 1969 r., czyli tuż przed wprowadzeniem Nowej Mszy.
Gdy serce jest chore, słabnie cały organizm, ale dla tych, którzy chcieli ów kryzys i zamęt przeczekać
i zostać przy mszy „wszystkich świętych”, która „po staremu się odprawia” nastał bardzo trudny czas. „Gdy
zgodzę się na jeden wyjątek; to zaneguje cala reformę soboru” powiedział Paweł VI, w odpowiedzi na
pytanie, dlaczego nie zezwolili abp. Lefebvre na swobodne odprawianie „Mszy przedsoborowej” i na
„eksperyment Econe” (starsi kapłani, mieli prawo odprawiania mszy trydenckiej po reformie, ale jedynie
prywatnie).
Coraz większa liczba wiernych i kapłanów (choć pamiętajmy ze pewna cześć nigdy nie przyjęła reform
i zawsze głośno wołała w obronie „słusznych praw”), odnajduje we Mszy trydenckiej. Odnajdując tam
swoją chrześcijańską i katolicka tożsamość próbują na trwałe zapewnić sobie należna pozycję w Kościele,
choć nie jest to łatwe. Kard. Ratzinger w książce „Bóg i świat” napisał: „Dla właściwego kształtowania
świadomości liturgicznej ważne jest również, by w końcu zerwać z deprecjonowaniem obowiązującej do
1970 roku formy liturgii. Każdy, kto się opowiada za dalszą obecnością tej liturgii czy bierze w niej udział,
jest dziś traktowany jak trędowaty – tutaj kończy się wszelka tolerancja. Czegoś podobnego nie było w całej
historii Kościoła – przekreślono przecież całą jego przeszłość. Jak w takim razie można dowierzać jego
teraźniejszości? Jeśli mam być szczery, to nie rozumiem również dlaczego tylu biskupów w znacznej mierze
podporządkowało się temu nakazowi nietolerancji, który bez przekonujących racji staje na przeszkodzie
niezbędnemu pojednaniu wewnętrznemu w Kościele”. Zdanie to powiedziane po dziesięcioleciach
wprowadzania reformy i spychaniu wszystkich „trędowatych” na zupełny margines życia Kościoła, jak echo
powtarza słowa Kardynałów Ottavianiego i Bacciego skierowane do Papieża Pawla VI w 1969 r. „Mszał
Piusa V, darzony szacunkiem przez wszystkich katolików, tak księży jak i świeckich, był zawsze
niezmiernie drogi ich sercom. Nie wiadomo, w czym używanie tego Mszału z odpowiednimi objaśnieniami
mogło stanowić przeszkodę dla pełniejszego uczestnictwa i większego zrozumienia świętej liturgii. Trudno
też zrozumieć, dlaczego, przy całym uznaniu dla jego zasług, uznano że jest on już niezdolny podsycać
liturgiczną pobożność chrześcijan.(...) Wydaje się, że porzucenie tradycji liturgicznej, która przez cztery
stulecia była znakiem i gwarancją jedności kultu, oraz zastąpienie jej inną, zdolną być jedynie znakiem
podziału, ponieważ zezwala pośrednio na niezliczone swobody, zaś sama roi się od insynuacji i otwartych
błędów przeciw czystości wiary katolickiej, stanowi, mówiąc oględnie, nieobliczalny błąd.”
Przez piękno formy do kontemplacji Boga....
Z punktu widzenia historycznego Msza św. w obrządku klasycznym jest przecież olbrzymim dziedzictwem
kultury i niesie ze sobą bardzo wiele z dorobku cywilizacji chrześcijańskiej. Choćby cała dawne
budownictwo sakralne za tym przemawia. Stare wspaniałe katedry i kościoły były budowane z inspiracji tej
Mszy i dla klasycznej liturgii rzymskiej. Cala przestrzeń sakralna była projektowana wg teologii klasycznej
liturgii. Widać to doskonale chociażby po tym, jak trudno nowej mszy „wpasować” w starą architekturę
i
vice versa
. Z drugiej strony, aż nadto widać, jakie formy „architektury” powstają z inspiracji współczesnej
teologii liturgii i do niej dostosowane. Wspaniały chorał gregoriański oraz najpiękniejsze utwory muzyki
sakralnej i tworzone były pod natchnieniem rytu „przedsoborowego”, a dziś odtwarzane są co najwyżej na
koncertach.
To co uderza każdego, kto pierwszy raz widzi Mszę trydencką to przede wszystkim doskonałość i perfekcja
rytu. To najwspanialsza symetria, doskonale przemyślana w proporcjach swoich poszczególnych części i tak
znakomicie uporządkowana, aby pobudzać i zachowywać nieprzerwane zainteresowanie świętymi
czynnościami. Ta msza jest doskonałym odzwierciedleniem piękna, porządku i harmonii. Piękno sakralne
nie jest zaś celem samym w sobie. Najwznioślejszym dobrodziejstwem liturgii i jej najgłębszą racją bytu,
jest wprowadzenie nas w sposób pewny do sanktuarium duszy, gdzie odbywa się wzrost naszego życia
nadprzyrodzonego w kontakcie z Bogiem
Kościół od początku odczuwał potrzebę ziemskiej epifanii, dostępnej dla wszystkich. Wyrażał się to
w przepychu jego świątyń, blasku liturgii i delikatności śpiewów. „Uroczysty charakter kultu jest integralną
częścią liturgii katolickiej i powinien być zachowywany jako składnik jego własnego orędzia, ciągle pod
warunkiem, że to nie przerodzi się w pompę i manieryzm (...). Oskarżenia o triumfalizm są wyrzutem
względem radości ubogich, którzy lubią widzieć jak czci się to, co wielkie (...).
Nie ma śladu triumfalizmu
w uroczystym charakterze kultu, przez który Kościół wyraża chwałę Bożą, radość wiary, zwycięstwo prawdy
i światła nad błędem i ciemnościami. Bogactwo liturgii nie jest bogactwem jakiejś kasty kapłańskiej; należy
ono do wszystkich, także do ubogich, którzy faktycznie go pragną i wcale się nim nie gorszą
" napisał Kard
Ratzinger. Poprzez piękno formy, łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa „Boga wrażliwego serca”, staje się
uchwytna dla tego, kto jej szuka.
W Mszy starego rytu przeżywa się moment ciągłości historii i tradycji. Wyczuwa się łączność z pierwszymi
latami chrześcijaństwa. Jednak Paweł VI, ogłaszając wprowadzenie nowej formy liturgicznej, zaznaczył, że
to właśnie w nowym porządku będzie powrót do korzeni: „Odkrywamy na nowo wartość i piękno
starożytności oraz pierwotny wyraz dawnych czasów w nowym rycie liturgicznym Mszy św., która staje się
najbliższa oryginałowi”. Czy tak faktycznie się stało? Dzisiaj trudno to potwierdzić. Jan Paweł II
wielokrotnie przypominał, aby w odprawianej Mszy św. kapłani oraz wierni nie gubili jej pierwotnego
piękna, jednak – co trzeba stwierdzić ze smutkiem – piękno to, które miało być w nowym rycie, gdzieś się
po drodze w ostatnich dziesięcioleciach wypaliło. Można zaryzykować pytanie: Czy w ogóle w nim było?
Czy można stworzyć coś równie pięknego jak Msza Wszechczasów?
Przyciąga ich misterium ołtarza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • aureola.keep.pl
  •