Nagatsuka Ryuji - Byłem kamikaze, 01.11.2016
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Towarzyszom broni, bohaterskim pilotom-samobójcom, którzyżycieoddali zaojczyznę, i amerykańskim marynarzom - ich ofiarom.Pamięci Matki, która umierając powtarzała moje imię.R. N.PRZEDMOWA DO WYDANIA POLSKIEGONiewiele dotychczasonichnapisano,jeśli nie liczyć publikacjipopularnych- artykułów w periodykachikrótkichwzmianek w książkach-stanowiących jednak tylko próbę rekonstrukcji i podsumowania wydarzeń, któremiały miejsce na rozległym Dalekowschodnim Teatrze Wojny. Przedstawiano je wprzekroju dat, różnychobszarów, ciągle kontrowersyjnychliczb,wybranychinformacjitechnicznychi,conajważniejsze, skutków działań, które bezwątpienia i pod wieloma względami odczuła głównie flota amerykańska w końcowymokresie zmagań z Japonią. Niewiele zwłaszcza wiemy o nich samych, ponieważ wewspomnianych opracowaniach o różnej wartości poznawczej z reguły na drugimplanie, najczęściej anonimowo, rysowane były sylwetki ludzi jako bezpośrednichuczestników "operacji specjalnych",wzbudzających do dziśżywezainteresowanie zawodowych historyków, wojskowych, psychologów i socjologóworaz szerokiego kręgu Czytelników zajmujących się zagadnieniami drugiej wojnyświatowej.Kamikaze - ten jeden wyraz najbardziej lapidarnie ujmuje syntezę obszernego izłożonego problemu. Kim rzeczywiście byli, jakie motywy kierowały ichdziałaniem, z jakich wywodzilisięśrodowisk,jakim legitymowali sięprzygotowaniem ogólnym i wojskowym, skąd wreszcie wynikała ichwielokroćdowiedziona gotowośćdokonania czynów, które w dążeniu dozadaniaprzeciwnikowi strat na polu walkiłączyłysię nieodwracalnie z przybliżeniemwłasnejśmierci,bez prawa uchylenia się od niej w decydującym momencieataku? Oto kilka zaledwie pytań, obok których wyłania się podstawowe: czym byłyte czyny - dowodem nieprzeciętnej odwagi czy skrajnego fanatyzmu, osobliwiepojmowanympoczuciemdyscyplinyczycałkowitymunicestwieniemwłasnejosobowości, aktem rozpaczy czy akceptacją tradycji przodków, którzy uważali,żesamobójczaśmierćjestw pewnych warunkach upragnionymiuznawanymzaszczytem?Wszakwedług kodeksu samurajów takaśmierćmiałabyć wyrazemnajgłębszej miłości, najcięższejżałobylub największej skruchy.W Japonii urosła ona do symbolu i podniesiono ją do wyżyn honorowej godności.Czy istotnie tak pojmowali ją kamikaze - lotnicyśmierci- zgłaszający siędo wykonania samobójczych ataków, których głównym celem były zazwyczaj okręty?Na to pytanie próbuje odpowiedzieć w swym pamiętniku Ryuji Nagatsuka, jeden zkilku tysięcy japońskich pilotów-samobójców i jeden z nielicznych, którzy wbrewwłasnej woli i wskutek zbiegu okoliczności rozminęli się z dokonanym wyborem,odczuwając później coś więcej niż zwykłą rozterkę. Dla tych ludzi formalnie niebyło już miejsca wśródżywych.Nic więc dziwnego,żepo wojnie przez wiele lat otaczała ich zmowa milczenia ioni sami co najmniejniechętnie mówiliosobie, nie ujawniajączwłaszczaswejprzynależnoścido "specjalnegokorpusu uderzeniowego" przedamerykańskimi władzami okupacyjnymi. Czas jednak zrobił swoje, dawne emocjestopniowo wygasły, problemem kamikaze zajęli się już nie tylko historycy ioto mamyżywąrelację pilota-samobójcy, przekaz nie wtórny, lecz z pierwszejręki. Słowem,pamiętnik godnyuwagi,jedyny-jak dotąd - na krajowymrynku księgarskim, szeroko już komentowany we Francji, gdzie ukazał siępoprzedzonywstępem Pierre Clostermanna, asa lotnictwa myśliwskiegoWolnychFrancuzów i dowódcy 122 skrzydła RAF w końcowym okresie wojny, który mana swoimkoncie 33 zestrzelone samolotyLuftwaffe. Wartojednak dotegowstępu, adresowanegodoinnegoodbiorcy, dorzucić kilka refleksji orazwskazać na niektóre wątki samego pamiętnika, pozycji bezspornie unikalnej.Ryuji Nagatsuka rozpoczął służbę w lotnictwie lądowym jesienią 1943 roku, a więcw okresie, kiedy Japonia zaczęła już tracić swe zdobycze na Pacyfiku i kiedyAmerykanie przystąpilido intensywnych bombardowań w wybranych rejonach,zapowiadając w ten sposób rychłe operacje desantowe. Każda z nich miałaprzybliżyć widmo klęski, toteż rząd w Tokiozmuszonybyłnietylkowykrzesaćwolę dalszegooporu, lecz takżesięgnąćdo ostatnichrezerwosobowych,zawieszając funkcjonowanie prawie wszystkichwyższych uczelni. Wtakich okolicznościach Nagatsuka znalazł się w wojsku.Można zgodzić się,żejakostudentodczułz tegopowoduzawód irozgoryczenie, uzasadnione coraz trudniejszą sytuacją militarną Japonii, ale mato co najmniej dwuznaczną wymowę, skoro nie zadał sobie pytania, dlaczego taksię stało. Wszak przyczyny owych niepowodzeń nie były dziełami przypadku, leczmiały swoją genezę. Już w latach trzydziestych Japonia wkroczyła na drogępodbojów, opanowując najpierw Mandżurię, a potem wikłając się w przewlekłą wojnęz Chinami w imię swoich ekspansjonistycznych interesów. Zbyt jednostronniebrzmi jego teza,żeStany Zjednoczone zgoła zachęciły Japonię do ataku naPearl Harbor, co stało się wstępem do działań agresywnych na szeroką skalęw strefie Pacyfiku ibez małana całymDalekimWschodzie. Do porządkuprzechodzi Nagatsukanad podbojamiJapończyków, którzyw krótkimczasiewdarli się na Malaje, zdobyli Singapur, wylądowali na Filipinach, Borneo, wBirmie, NowejGwineioraz na WyspachSalomona, wszędzie odnosząc sukcesywskutek swej lokalnej przewagi i taktyki zaskakujących uderzeń.Te działania zdają się być w jego przekonaniu wręcz usprawiedliwione, mimożerzucająświatłona aspiracje militarystycznych kół Japonii jako kraju, któryposzedłwśladyhitlerowskichNiemiec, będąc zresztą ichbliskimsojusznikiem. Gdyby Japonii udało się utrzymać te zdobycze, na co w Tokiopoważnie liczono, Nagatsuka ukończyłby zapewne uniwersytet.Stało się jednak inaczej. Toteż jego rozgoryczenie - powtórzmy - nie możebyć odbierane bezkrytycznie, podobnie jak iobawyodalszelosywojny,która dla Japonii pod koniec 1943 roku musiała być przegrana. Nie szczędzi onAmerykanom ostrych epitetów, ale jednocześnie nie chce pamiętać, kto w tychzmaganiach oddal pierwszy strzał i co zamierzał osiągnąć, odwołując się dorozstrzygnięć orężnych, które tylko do czasu - wskutek wyraźnej dysproporcjisiłiśrodków- mogłyprzynieść irzeczywiście przyniosłypowodzenieagresorowi. Przez pryzmat tych faktów wypada również odbierać jego poczuciebezsiły, kiedy startuje dowalkiz amerykańskimibombowcami, nie mogąc imprzeciwstawić taktyczno-technicznejprzewagiwłasnegosamolotu,bowtrzecim wymiarze dochodzą z reguły do głosu konkretne prawa, których nie dasię ominąć bądź zastąpić nawetświadomymgestem desperacji.Nagatsukaprzybliża niewątpliwie sporonieznanychszczegółów zżyciaiszkolenia pilotów-samobójców, ale zarazemniezbytprecyzyjnie wyjaśnia, codominowało w ich postawach. Jedno tylko jest pewne - pod rzekomą dobrowolnościąwyboru brał zdecydowanie górę rozkaz, a ten przekreślał prawo do zewnętrznegodemonstrowania jakichkolwiek wahań, obaw, podszeptów autentycznegolęku czyprób uchylenia się od samobójczego ataku.Dochodziła do tego jeszcze swoista solidarność pilotów,łączącaich więźwspólnej służby w tej samej specjalności i - ciągle podkreślana przez autora -wiara w cesarza, który w ciężkich dla Japonii dniach odwołał się ustami wyższychprzełożonych do ich pomocy. Cesarska wola wypadła już z gryjakoczynnikznaczący, pozostawali więc tylko oni, kamikaze, gotowi na rozkaz utrudnićAmerykanomprzeprowadzaniekolejnychdesantów, które w niedalekiejprzyszłościmiały również objąć obszar wysp macierzystych. Bitwa o Midwaydowiodła,żekto panuje w powietrzu,tenzwycięża. Amerykanie istotniepanowali dzięki swym lotniskowcom i one właśnie miały być, i za w szelką cenęniszczone.Tak więc w splocie różnych przyczyn, które legły u podstaw utworzenia zespołówkamikaze, na czołowysunęła się walka z okrętamijakoprzeciwnikiemnajgroźniejszymw specyficznych warunkach działań zbrojnych na Pacyfiku.Tylko jeden sposób zdawał się rokować powodzenie - atak samobójczy. Tegofaktu przed pilotami nic ukrywano.Zainicjowali zresztą sami pierwsze próby, lecz później, gdy sytuacja stawała sięcoraz bardziej krytyczna, machina zagłady miała być ujęta w ramy organizacyjneirozkręcona z woli dowódców, którymprzysługiwałoprawowyznaczaniapodwładnych do takich akcji. W tym tkwiło sedno działań kamikaze.Historiazmagańwojennychzna wieleprzykładów, kiedypilocipowyczerpaniu amunicji, wskutek uszkodzenia własnego samolotu czy odniesionychrandecydowalisięna taranowanieprzeciwnika wpowietrzu czy, znacznierzadziej,na ziemi.Dośćprzypomnieć atak taranem polskiego pilota, ppłk.Leopolda Pamuły, już 1 września 1939 roku, który w ten sposób, nie mającamunicji,zniszczyłniemieckiego"Messerschmitta"isamwyskoczyłzespadochronem. Od początku hitlerowskiej agresji przeciwko ZSRR w podobnychokolicznościach taranowali samoloty Luftwaffe radzieccy piloci, a wśródnichjakojedenz pierwszych starszylejtnantI.Iwanow z 46 pułkulotnictwa myśliwskiego, odznaczony pośmiertnie zaszczytnym tytułem BohateraZwiązku Radzieckiego. Nigdzie jednak – poza Japonią - taki sposób niszczeniaprzeciwnika nie zostałpotraktowanyjakonakaz regulaminowy, nigdziestartującemu dowalkipilotowinie odmawianoprawa powrotu na ziemię,nigdzie nie urządzano ceremonialnego pożegnania, z góry przewidując,żemusiwybrać tylko samobójcząśmierć.Inaczej więc należy oceniać bohaterski bez wątpienia czyn zrodzony z własnejwoli, w szczególnych warunkach, zeświadomościąryzyka i następstw zderzenia zprzeciwnikiem, ale z myślą o uratowaniu się, jeśli tylko okoliczności na topozwolą. O tym wszystkim decydował sampilot, dostrzegając własne szanseipojmując rangę wykonywanego zadania bojowego.Tylko jemu przysługiwało prawo wyboru rozstrzygnięcia pojedynku i tylko onz niego korzystał.Taktyka działańkamikaze była zupełnie inna. Samobójczypilotnie miałtakiego prawa. Decyzję o sposobie przeprowadzenia ataku podejmował za niegoprzełożony. On sam mógł tylko odszukać cel i zderzyć się z nim, wywołująceksplozjęładunkuwybuchowego, co było równoznaczne z natychmiastowąśmiercią.Kamikaze wykonywali te atakinie tylko na samolotach. Ginęlirównież napilotowanychbombach "Baka", które miaływłasnynapęd rakietowy. Samolot-nosiciel osiągał z nią rejon celu, po czym pilot-samobójca odczepiał się i jużsam, posługując się silnikiem, wybierał obiekt ataku. I w pierwszym, i wdrugim przypadku nie istniałyżadneszanse ocalenia.Japońskie dowództwo liczyło,żete działania - nieznane na innych frontach –odniosą skutek iconajmniejopóźnią inwazjęna wyspymacierzyste.Statystyka bezpowrotnychlub czasowychstrat poniesionych przez flotęamerykańską - zamieszczona w ostatnim rozdziale pamiętnika - nie potwierdza tychnadziei. Zdecydowana większość z 2917 ataków zakończyła się fiaskiem. Trzonamerykańskichsiłuderzeniowychniedoznałtakiego uszczerbku, któryzaciążyłby znacząco na kolejnych operacjach desantowych. Warto zdawać sobie ztego sprawę, ponieważ autorzy niektórych opracowań krajowych próbowali lansowaćnieco inny pogląd, czego jednak nie można utożsamiać ze stanem faktycznym.Opinia samego Ryuji Nagatsuka nie jest tu bez znaczenia.Zeźródełamerykańskichwynika,żepierwsze atakikamikazebyłyzaskoczeniem i wywołały nawet objawy głębokiego wstrząsu wśród załóg wieluokrętów, ale nie trwałon długo.Ze wstępnychspostrzeżeńwyciągniętoodpowiednie wnioski. Najprostszą metodą obronybyłyzasłonydymne stawianenad zespołami okrętów, co niebawem spotkało się z zastrzeżeniami własnychpilotów, którzy w takich warunkach nie mogli startować z lotniskowców bądźlądować na nich po wykonaniu zadań bojowych. O wiele lepsze rezultaty przynosiłaradiolokacyjnapenetracja przestrzenipowietrznej,połączona z ciągłąobecnością dyżurnych kluczy bądź eskadr w rozmieszczonych okrężnie strefachpatrolowania.Samolotykamikazebyłydziękitemurozpoznawaneiprzechwytywane na wysuniętych rubieżach od osłanianego zespołu. W razie ataku zmałej wysokości, który pozwalał samobójczym pilotom na skryte podejście wmartwympolu obserwacjiradiolokacyjnej, okręty broniłysię ogniem działprowadzonymdomorza. Słupyiwachlarze wody,wzbijanejtysiącamipocisków, utrudniałyatak izakłócałynapastnikomorientację w położeniuprzestrzennym,a przypadkowe zderzenie się z nimikończyłosię zwyklekatastrofą samolotu.Te zaś, które sforsowały przeszkodę, byłyostrzeliwaneogniem kierowanym bądź zaporowym głównie z dział małego kalibru.System zwalczania kamikaze obejmował również - na szczeblu strategicznym -niszczenie wykrytych baz, gdzie stacjonowały te jednostki. Według danychamerykańskich na Dalekowschodnim Teatrze Wojny zrzucono 502 781 ton bomb, z tegoprawie jedna czwarta spadła nalotniskailądowiska. Wskutek tych uderzeńjednostki kamikaze musiałybyć stale przerzucane, copowodowałozużywaniebrakującegopaliwa,komplikującrównieżpracęnaziemnegopersonelutechnicznego.Na marginesie działań pilotów-samobójców wartow kilku słowach przypomniećorganizację siłpowietrznychJaponii,ponieważjesttoproblemściślezwiązanyz treścią pamiętnika i zaledwie w kilku miejscach zasygnalizowanyprzez samego autora.Siły te nie tworzyły zwartej całości i nie korzystały z pełnej autonomii- jak, przykładowo, hitlerowska Luftwaffe - leczskładałysię z dwóchniezależnych członów: lotnictwa lądowego na prawach rodzaju wojsk i lotnictwamarynarki, integralnie włączonego do niej i złożonego z lotnictwa pokładowegooraz bazowego.Pod względem strukturalnym lotnictwo lądowe dzieliło się na armie powietrzne(do końca wojny było ichłączniecztery), te zaś na dywizje, brygady, dywizjony(zgrupowania) i eskadry, nazywane też kompaniami, po 12 samolotów myśliwskich(rozpoznawczych) lub 9 samolotów bombowych. Skład poszczególnych armiibyłzmienny w różnych okresachi te różnice występowałytakżena niższychszczeblachz wyjątkiemeskadr jakopodstawowych pododdziałów w sensieorganizacyjnym i kalkulacyjnym. Lotnictwo lądowe uczestniczyło w walkach naFilipinach, Malajach i w Binnie, a w końcowym okresie wojny poniosło dotkliwestraty, występując dwomaarmiamipowietrznymiwskładzieArmiiKwantuńskiej, którą rozgromiły wojska radzieckie. Od początku 1945 roku jegogłównym zadaniembyła obrona wysp macierzystych,któremu nie mogłyjużpodołać z powodu liczbowej i jakościowej przewagi lotnictwa amerykańskiego, oczym pisze bez niedomówień Nagatsuka. Nie zdołało zwłaszcza skuteczniepowstrzymać zmasowanych ataków ciężkich bombowców B-29, nawet gdy latały bezmyśliwców eskortujących.Lotnictwo marynarki dzieliło się nafloty powietrzne -jednąpokładową, rozmieszczoną na lotniskowcach, i trzy bazowe, stacjonujące nalądzie w pobliżu stref działania sil morskich. Najlepiej wyszkolony personelsłużył w lotnictwie pokładowym i on też poniósł procentowo najwyższe stratybojowe i eksploatacyjne. W końcowym okresie wojny lotnictwo marynarki i lądowe- mimo znacznych różnic organizacyjnych, znajdujących także odbicie w typach icharakterystykach używanych samolotów - skierowane zostało do obrony wyspmacierzystych i coraz bardziej rozwijających się działań samobójczych.Stan techniczny japońskiego lotnictwa był wysoki, chociaż z upływem latnastępował jego spadek w porównaniu z siłami powietrznymi (wojsk lądowych,marynarkiipiechoty morskiej) Stanów Zjednoczonych,które dysponowałyznacznie lepszymzapleczem produkcyjnym, materiałowym,szkoleniowymikadrowym. Nie oznacza tooczywiście,żeJaponia zbyt szybko przestała sięliczyć jako silny przeciwnik w powietrzu. Od grudnia 1941 roku do sierpnia 1945roku Amerykanie stracilina tamtymfroncie 4330 samolotów. W tym samymokresie japońskiprzemysł- skoncentrowanymiędzyinnymiw nowoczesnychwytwórniach Mitsubishi, Nakijama, Aichi, Kawanishi - wyprodukował 69 888samolotów, w tym52242 bojowe, prezentujące zwłaszcza wgrupie maszynmyśliwskich ibombowców pokładowychwysoką klasę.Japończycyszerokowspółpracowali z przemysłem lotniczym III Rzeszy, korzystając z licencji naniektóretypysilników, urządzeńpokładowychi wzorów uzbrojenia. Wprzygotowaniu doprodukcjiseryjnejznajdowałsię dwusilnikowy myśliwiecodrzutowy J8M1 "Kikka", będący odpowiednikiem niemieckiego samolotu Me-262"Schwalbe".Wprzypisachredakcyjnychdopolskiegowydania zamieszczonopodstawowedane taktyczno-techniczne samolotów japońskich, o których wspomniał autor, atakże- dla porównania - podobne dane samolotów amerykańskich. Stanowią oneilustrację możliwości i postępu obu walczącychstron.Wynika z nichniezbicie,żelotnictwoJaponiinie zostało całkowicie zdeklasowane wporównawczych wskaźnikach sprzętu.Wdniu kapitulacjimiałoonojeszczeokoło980 samolotów,a przemysłmimo ciągłych nalotów ibraków surowcowychoraz trudnościkooperacyjnychzdołałutrzymać produkcję do końca działań wojennych. Orientacyjnie możnaprzypomnieć,żeod kwietnia do sierpnia 1945 roku przekazał lotnictwu marynarki2840 samolotów, w tym 1343 myśliwskie.Zarysowałsię natomiastowielewyraźniejkryzys kadrowy, spowodowanystale rosnącymi stratami personelu latającego. Przyspieszony i uproszczonysystem szkolenia młodych pilotów nie nadążał za potrzebami, tym bardziejżeich kwalifikacje były coraz niższe. Z tego względu - jak można przypuszczać- im właśnie przypadła w masowej skali rola kamikaze. Do nich zaliczał sięrównież autor pamiętnika.Lotnictwojapońskie odczuwało też niedostatek paliwa, pogłębiający się poutracie indonezyjskichźródełropynaftowejitamtejszych,bardzowydajnych rafinerii. Zasługuje więc na uwagę wzmianka autora o wykorzystaniupaliwazastępczegowlotachszkoleniowychirezerwowaniubenzynywysokooktanowej tylko dla jednostek bojowych. Był tozabieg ryzykowny, aleświadczącyo próbach przełamania impasu. Zbyt późno bowiem - jak wynikazeźródełamerykańskich- Japończycyzaczęliprzyswajać sobie uzyskaną zNiemiec w początkach 1944 roku technologię paliw syntetycznych.I wreszcie uwaga ostatnia: mimo dużych wysiłków i współpracy z naukowcamiIII Rzeszyjapońskisystemradiolokacji- nawetnaobszarze wyspmacierzystych, najbardziej narażonych na uderzenia z powietrza - nie uzyskałpełnej sprawności i do końca wojny spełniał drugorzędną rolę jako instrumentkompleksowej obrony przeciwlotniczej.Stawka na pilotów-samobójców, którzy kosztem własnegożyciamieli oddalićostateczną klęskę i "uratować twarz" japońskiego lotnictwa, okazała się wkońcowym bilansie przedsięwzięciem chybionym. Pamiętnik jednego z nich, któryoddajemy do rąk Czytelników, potwierdza tę tezę w całej rozciągłości.Eugeniusz Stanczykiewicz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]