Nekroskop+1, E book
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
B
RIAN
L
UMLEY
N
EKROSKOP
I
P
RZEŁOŻYŁ
T
OMASZ
M
ALEC
SCAN-
DAL
PROLOG
Hotel ten cieszył się dużą popularnością - był bardzo okazały, z reprezentacyjną
fasadą i pełnym przepychu wnętrzem. Znajdował się niedaleko Whitehall. Górne piętro
budynku zajmowało towarzystwo międzynarodowych przedsiębiorców - tyle mógł
powiedzieć sam dyrektor hotelu. Mieszkańcy tego piętra posiadali osobną windę i schody
odseparowane od reszty kompleksu. Mieli nawet własną drogę ewakuacyjną. Właściwie byli
całkowicie niezależni. Patrząc z zewnątrz, niewielu mogłoby się domyślić, że budynek
hotelowy jest miejscem tajemniczych badań przeprowadzanych przez mieszkańców
ostatniego piętra.
„Międzynarodowi przedsiębiorcy”? Można było ich za takich uważać... Nazwa
ukrywała stworzoną przez Rząd organizację, która ciągle tkwiła w stadium rozwoju.
Przeznaczano na nią nikłe fundusze, które pokrywały jedynie koszty utrzymania
administracji. Lecz nawet dla tych niewielkich sum nie było usprawiedliwienia, gdyż korzyści
z działalności organizacji były kwestią odległej, niepewnej przyszłości. Należało więc unikać
rozgłosu - podatnicy nie lubią zbędnych wydatków. Każde potknięcie mogło oznaczać
likwidację lub co najmniej zawieszenie działalności.
Trzy dni temu wydarzyło się coś, co mogło zachwiać lub nawet zniszczyć tajemniczą
strukturę.
W drodze do swojego domu zmarł na atak serca szef wydziału. Chorował od
dłuższego czasu, wypadek więc nie wydawał się początkowo sam w sobie dziwny. Potem
jednak stało się coś, co rzuciło nowe światło na to nieszczęśliwe zdarzenie. Coś, czym Alec
Kyle nie chciał teraz zaprzątać sobie głowy.
Owego poniedziałkowego poranka Kyle, następca szefa, musiał oszacować straty i
przemyśleć możliwości ratowania organizacji. Jeżeli tylko nie było już za późno. Założenia
projektu od początku były chwiejne, teraz, bez fachowego kierownictwa wszystko mogło się
rozsypać.
Rozmyślając o tym, Kyle z mokrego chodnika wszedł przez szklane drzwi wahadłowe
do małego hallu. Strząsnął z płaszcza wilgotny śnieg i opuścił kołnierz.
On sam nie wątpił ani trochę w zasadność projektu, wręcz przeciwnie. Kyle uważał,
że Wydział jest bardzo ważny, nie wiedział jednak jak bronić go przed sceptycyzmem tych na
górze. Stary Gormley potrafił przeciwstawić mu się, a to dzięki przyjaciołom na wysokich
stanowiskach i swej renomie dobrego fachowca.
Tak więc o czwartej po południu Kyle miał zostać wezwany, by bronić swojej pozycji,
by udowadniać zasługi sekcji i rację jej istnienia. Niestety organizacja nie przedstawiła dotąd
zadowalających raportów ze swojej działalności.
Po pięciu latach bezowocnej pracy Wydział zamierzano zlikwidować. Właściwie
nieważne były argumenty, które chciał przedłożyć Kyle. Mogli go zakrzyczeć, a stary
Gormley potrafił krzyczeć głośniej niż wszyscy oni razem wzięci. Miał autorytet i poparcie, a
on - Alec Kyle - kim był?
Próbował wyobrazić sobie scenę popołudniowego przesłuchania:
- Tak, panie Ministrze. Nazywam się Alec Kyle. Czym się zajmuję w Wydziale? No...
poza funkcją zastępcy Sir Keenana byłem, to znaczy jestem... ee, jak to powiedzieć...
prognostykiem. Przepraszam? Ee... to znaczy, że przewiduję przyszłość, sir. No nie,
przyznaję, że nie potrafię podać, kto wygra jutro w Goodwood o trzeciej trzydzieści.
Sto lat temu nikt nie wierzył w hipnozę, nawet piętnaście lat temu wyśmiewano
akupunkturę. Jak mógł się łudzić, że przekona ich o ważności Wydziału i jego pracy? Z
drugiej strony, Kyle podświadomie czuł, że nie wszystko stracone. Dlatego też przyszedł tutaj
- żeby przejrzeć materiały Keenana Gormley’a, przygotować coś w rodzaju raportu o
wydziale. Zamierzał walczyć o jego przetrwanie.
Ostatniej nocy przyśniło mu się, że rozwiązanie leży właśnie tutaj, w tym budynku,
wśród papierów pozostawionych przez Gormleya. „Przyśniło się” nie jest chyba najlepszym
określeniem. Objawienia Kyle’a przychodziły zawsze podczas mglistych chwil między snem
a przebudzeniem, tuż przed odzyskaniem świadomości. Przywoływał je zazwyczaj dzwonek
budzika, ale również dobrze mógł to być pierwszy promień światła słonecznego, wpadającego
przez okno sypialni. Tak też stało się tego poranka. Rozproszone światło szarego świtu
wpadło do pokoju, zapowiadając nowy dzień.
I wtedy pojawiła się wizja. „Przebłysk”, „przywidzenie”, „halucynacja”...? Kyle
wiedział już, że będzie to trwało tylko chwilę, więc skupił się maksymalnie. Wszystko, co
kiedykolwiek widział w taki sposób, okazywało się potem niezwykle ważne.
Tym razem zobaczył siebie samego siedzącego za biurkiem Keenana Gormleya.
Przeglądał papiery. Prawa górna szuflada była otwarta. Na biurku leżały wyjęte z niej
dokumenty i akta. Masywny sejf Gormleya stał nietknięty przy ścianie gabinetu. Klucze
schowane były w dolnej szufladzie. Każdy z nich otwierał osobną skrytkę w sejfie. Kyle znał
kombinację szyfrów, ale nie o tym teraz myślał. To, czego szukał, znajdowało się w
rozrzuconych na biurku dokumentach.
Kyle widział, jak pochyla się nad pewną teczką. Była to żółta aktówka, co znaczyło,
że dotyczy któregoś z członków organizacji. Kogoś z „listy”. Ktoś taki był cały czas
obserwowany przez Gormleya. Obraz przysunął się jak w filmowym zbliżeniu.
Najważniejszy kadr - nazwisko na okładce teczki: Harry Keogh.
I to było wszystko. Od tej chwili Kyle zaczął się budzić. Trudno mu było zgadnąć, co
to wszystko miało znaczyć - już dawno przestał próbować zgłębiać znaczenie swoich
„przebłysków”. W każdym razie, jeśli cokolwiek dzisiaj go tutaj przyniosło, był to ten krótki,
niewytłumaczalny „sen” przed przebudzeniem.
Było jeszcze wcześnie rano. Kyle przedarł się przez zatłoczone ulice Londynu w kilka
minut. Za godzinę wszędzie dookoła zapanuje zgiełk, ale tutaj było jeszcze cicho. Pozostali
pracownicy administracji (troje wraz z maszynistką) mieli wolne z powodu śmierci szefa.
Biura były zupełnie puste.
Kyle nacisnął przycisk windy i wszedł do środka. Wyciągnął swój identyfikator i
wsunął go w otwór kontrolny. Winda drgnęła, ale nie ruszyła z miejsca. Kyle ze zdziwieniem
spojrzał na kartę i cicho zaklął. Jej ważność wygasła wczoraj. Na szczęście wraz z innymi
drobiazgami miał ze sobą kartę Gormleya. Tym razem winda ruszyła w górę. Użył ponownie
identyfikatora, aby dostać się do głównych pomieszczeń. W środku panowała głucha cisza.
Gabinet Gormleya sprawiał trochę dziwne wrażenie. Światło po przejściu przez
ciemnozielone szyby i lekko podniesione żaluzje, tworzyło na ścianie pokoju poziome smugi.
To niesamowite oświetlenie potęgowało uczucie obcości, jakiego po raz pierwszy doznał
Kyle, mimo iż często odwiedzał to pomieszczenie.
Stał na progu i długo wpatrywał się przed siebie, zanim wszedł. Zamknął za sobą
drzwi i wkroczył na środek gabinetu. Czujniki już go zidentyfikowały, zarówno na zewnątrz
jak i tutaj. Na ekranie monitora pojawił się napis:
SIR KEENAN GORMLEY JEST NIEOBECNY. ZNAJDUJESZ SIĘ W REJONIE
STRZEŻONYM. PROSZĘ SIĘ ZIDENTYFIKOWAĆ NORMALNYM GŁOSEM. W
PRZYPADKU POZOSTANIA TUTAJ LUB NIEROZPOZNANIA ZOSTANIE WYDANE
DZIESIĘCIOSEKUNDOWE OSTRZEŻENIE. DRZWI I OKNA ZAMKNĄ SIĘ
AUTOMATYCZNIE. POWTARZAM: ZNAJDUJESZ SIĘ W REJONIE STRZEŻONYM...
Czuł wzbierającą nienawiść wobec zimnej, bezmyślnej maszyny. Trochę z przekory
milczał i czekał. W chwilę potem ukazała się kolejna informacja:
ROZPOCZYNA SIĘ DZIESIĘCIOSEKUNDOWE OSTRZEŻENIE...
DZIESIĘĆ....DZIEWIĘĆ....OSIEM....SIEDEM....
- Alec Kyle - powiedział niechętnie. Nie chciał zostać zamknięty. Maszyna rozpoznała
głos, przestała odliczać, rozpoczęła od nowa:
DZIEŃ DOBRY, PANIE KYLE...
SIR KEENAN GORMLEY JEST NIEOBECNY...
- Wiem - powiedział Kyle. - Zmarł. Podszedł do klawiatury i wyłączył system
bezpieczeństwa. Maszyna odpowiedziała:
PROSZĘ NASTAWIĆ PRZED WYJŚCIEM - i zamilkła.
Kyle usiadł za biurkiem. „Co za świat!” - pomyślał. „Cholernie pocieszna ekipa!
Roboty i romantycy. Supernauka i sprawy nadprzyrodzone. Telemetria i telepatia.
Komputerowe wzory prawdopodobieństwa i jasnowidztwo. Wynalazki i duchy!”
Sięgnął do kieszeni po papierosy i zapalniczkę, położył je w wolnym kącie biurka.
Utworzyły wzór, identyczny jak w porannym przebłysku z przyszłości. Nieźle, zaczynamy.
Spróbował otworzyć szufladę biurka. Była zamknięta. Wyjął notes Gormleya z
zewnętrznej kieszeni płaszcza, sprawdził kod. SEZAMIE OTWÓRZ SIĘ - odczytał.
Nie mogąc opanować śmiechu, Kyle wystukał szyfr na klawiaturze i spróbował raz
jeszcze. Prawa górna szuflada otworzyła się leciutko. Wewnątrz znalazł papiery, dokumenty,
akta...
„Teraz dopiero zacznie się zabawa” - pomyślał.
Wyjął całą zawartość, umieścił na biurku przed sobą i zaczął przeglądać dokumenty,
odkładając je po kolei do szuflady. Był pewien, że przeczucie go nie zawiodło. W końcu
dotarł do żółtej teczki. Na okładce widniał napis: Harry Keogh.
Harry Keogh. Skądś znał to nazwisko... Już raz pojawiło się wcześniej, podczas gry
słownych skojarzeń, którą zwykł się zabawiać z Keenanem Gormleyem. Teczki jednak nie
widział nigdy w życiu - w każdym razie nie w życiu na jawie. Wpatrywał się w nią dokładnie,
tak jak we śnie.
We śnie odsunął ją od siebie. Teraz też tak zrobił. Poczuł się trochę nieswojo - nie
wiedział, dlaczego tak się zachowuje. Czuł jednocześnie, że jego ciało przenika obca energia.
Jeszcze przed chwilą w gabinecie było przyjemnie ciepło. A teraz, w ciągu kilku
sekund temperatura gwałtownie spadła.
- Jezu Chryste! - szepnął. Teczka wysunęła się z jego zdrętwiałych palców i z hałasem
spadła na biurko. Kyle drgnął, uniósł głowę i zamarł. Naprzeciwko niego, w połowie drogi
między drzwiami a biurkiem, ktoś stał.
W pierwszej chwili Kyle pomyślał, że widzi siebie samego - jak w porannym półśnie.
Po chwili przekonał się jednak, że ma do czynienia z kimś obcym. Z nadprzyrodzonym
zjawiskiem! Zresztą nie mogło być inaczej. Czujniki, które nieustannie kontrolowały gabinet i
całe biuro, nic nie wykryły. Gdyby pojawił się ktokolwiek, natychmiast włączyłby się alarm.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]